Rozdział 3
- Dzień dobry Alexis - przywitał się Paul, który stał w progu drzwi.
- Dzień dobry Paul, zapraszam do stołu - odpowiedziałam formalnie zalewając trzy kawy gorącą wodą.
- Dziękuję, nie musiałaś nic przygotowywać - powiedział z uśmiechem na ustach kiedy położyłam na stole trzy czarne filiżanki kawy.
- Wiem, ale wolę jak jestem czymś zajęta - rzuciłam z maleńkim uśmiechem siadając na jednym z sześciu krzeseł.
- Teraz masz mnie i Melanii, wiem że wolałabyś swoich rodziców, ale pamiętaj mimo, że są w niebie to i tak na zawsze będą w twoim sercu - próbował mnie pocieszyć, ale tak czy inaczej w moich oczach zabłysły łzy, ale nie pozwoliłam im opaść.
Chwilę później dotarła do Nas ciotka, która przywitała się z nami i szybko zjadła śniadanie, a dwie minuty później uciekła do pracy. Po trzydziestu minutach zostałam sama wcześniej dostając klucze tak abym mogła gdzieś wyjść. Nie wiedząc co ze sobą zrobić postanowiłam umyć naczynia, które po jakimś czasie odłożyłam na swoje miejsce. Wiem, że mamy tutaj zmywarkę, ale wolałam zrobić to wszystko sama, tak żeby minął mi szybciej czas. Po skończeniu tej czynność udałam się na górę, aby się rozpakować. Kiedy zakończyłam układanie ostatniej rzeczy, która znalazła się w brązowej walizce postanowiłam się napić zimnej wody, która obecnie znajdowała się w szklance na biurku koło mnie. Pijąc zauważyłam, że jest dopiero godzina 11:30. Nie wiedząc co ze sobą począć postanawiam udać się na spacer. Wychodząc z willi zamykam drzwi na klucz, a następnie udaję się na lewo. Przechodząc przez prawie puste chodniki dotarłam do centrum Londynu. Odczuwając głód postanowiłam udać się do najbliższej knajpki, aby się najeść. Rozglądając się zauważyłam na końcu ulicy włoską restaurację, do której właśnie zmierzam. Zatrzymując się przed drzwiami popatrzyłam jeszcze raz na szyld, na którym wisiało logo restauracji. Otwierając drzwi usłyszałam dźwięk dzwoneczków, które oznajmiały ludziom obecnym o nowym gościu w knajpce. Rozglądając się po całym wystroju można zauważyć, że dominuje tutaj kolor czerwony. Znajdując wolny stolik w koncie postanowiłam przy nim usiąść.
- W czym mogę pomóc - ledwo co zasiadam, a kelnerka zjawia się przy mnie.
- Emm, poproszę wodę mineralną oraz spaghetti z sosem meksykańskim - odpowiadam spoglądając raz na dziewczynę, a raz na menu.
- Gazowaną czy niegazowaną? - pyta blondynka.
- Niegazowaną poproszę - mruczę przyglądając jej się uważnie kiedy zapisuje moje zamówienie.
- Dobrze, za 10 minut jedzenie będzie gotowe - rzuca na koniec i rusza w stronę baru.
Po chwili dziewczyna wraca i podaje mi szklankę wody z kostkami lodu. Nawet nie wiem kiedy, a jedzenie stoi przede mną. Dziękuję, a następnie zabieram się za jedzenie przepięknie wyglądającej potrawy. Nie powiem, wyglądem zachęca, ale smak jest obłędny. Jeszcze nigdy nie jadłam tak dobrego jedzenia, nawet mój tata nie robił tak dobrego spaghetti. U mnie w domu, tym prawdziwym domu jedzenie robił tata, ponieważ moja mama nawet najprostszego dania nie potrafiła zrobić. Ile razy to spaliła jajecznicę albo przesoliła ryż. W większości potraw nauczył mi ojciec, ale również moi dziadkowie ze strony taty. To oni pokazali mi jak się robi pierogi, bigos czy też kluski śląskie, ale także pokazali mi kuchnię hiszpańską. Mój ojciec jest, a raczej był w połowie Hiszpanem oraz Polakiem, jego matka jest rodowitą hiszpanką. Przez całe swoje życie mieszkałam w Madrycie, wiele razy byłam na meczach klubu piłkarskiego Fc Barcelony, wiele razy oglądałam bramki najlepszych według mnie jak i wielu innych osób piłkarzy tego klubu. Kilkadziesiąt razy grałam z nimi dla zabawy. Mój ojciec był najlepszym przyjacielem trenera Tito Vilanovy*. To on był dla mnie jak drugi ojciec, opiekował się mną kiedy mój prawdziwy nie mógł. Moi rodzice często jeździli w delegacje, ale zawsze byli przy mnie, jak nie ciałem to sercem.
Nawet nie wiem kiedy, a mój talerz został opróżniony, a mój brzuch napełniony. Dopijając do końca wodę, zawołałam kelnerkę, która dała mi rachunek. Płacąc jej 30 funtami, choć posiłek nie kosztuje nawet połowy pieniędzy, które daję jej z uśmiechem na ustach, nie małym lecz szerokim.
- Zaczekaj wydam Ci resztę - mówi widząc mnie podnoszącą się.
- Nie trzeba, zatrzymaj - odpowiadam kierując się do drzwi.
- Dziękuję! - krzyczy kiedy otwieram drzwi.
- Nie ma za co - odkrzykuję wychodząc na dwór.
Po dwóch godzinach spaceru postanawiam udać się do domu, niestety przy mojej orientacji w terenie kiepsko mi to idzie i po kilku minutach znajduję się w zupełnie innej części Londynu. Wyjmuję z kieszeni telefon, ale zaraz sobie przypominam, że nie mam numeru do Melanii ani do Paul'a. Nie wiedząc co ze sobą zrobić podchodzę do starszej pani i pytam się jak dojść na moją ulicę, ale niestety nie wiele mi pomaga. Z jej wskazówkami dochodzę jedynie pod Big Bena. Załamana, ponieważ zegar wskazuje już godzinę 21:30, a na dworze robi się coraz zimniej. Pocierając swoje ramiona pytam się kolejnej osoby, która kieruje mnie pod włoską knajpkę, w której jadłam dzisiaj obiad. Mniej więcej mam już świadomość gdzie powinnam się teraz udać. W drodze do domu zauważam park, który znajduje się kilka minut drogi od willi. Dziesięć minut później docieram na miejsce, wchodząc do budynku wita mnie uśmiechnięta Melanii, która pyta mi się jak spędziłam dzisiejszy dzień.
- Rozpakowałam się, a następnie udałam się na miasto, ale w międzyczasie się zgubiłam i dopiero 30-minut temu odnalazłam drogę powrotną - odpowiadam uciekając do swojego pokoju.
- Nie zjesz z nami kolacji? - pyta się próbując mnie zatrzymać.
- Nie dzięki - krzyczę przez balustradę i wchodzę na drugie piętro.
- Teraz masz mnie i Melanii, wiem że wolałabyś swoich rodziców, ale pamiętaj mimo, że są w niebie to i tak na zawsze będą w twoim sercu - próbował mnie pocieszyć, ale tak czy inaczej w moich oczach zabłysły łzy, ale nie pozwoliłam im opaść.
Chwilę później dotarła do Nas ciotka, która przywitała się z nami i szybko zjadła śniadanie, a dwie minuty później uciekła do pracy. Po trzydziestu minutach zostałam sama wcześniej dostając klucze tak abym mogła gdzieś wyjść. Nie wiedząc co ze sobą zrobić postanowiłam umyć naczynia, które po jakimś czasie odłożyłam na swoje miejsce. Wiem, że mamy tutaj zmywarkę, ale wolałam zrobić to wszystko sama, tak żeby minął mi szybciej czas. Po skończeniu tej czynność udałam się na górę, aby się rozpakować. Kiedy zakończyłam układanie ostatniej rzeczy, która znalazła się w brązowej walizce postanowiłam się napić zimnej wody, która obecnie znajdowała się w szklance na biurku koło mnie. Pijąc zauważyłam, że jest dopiero godzina 11:30. Nie wiedząc co ze sobą począć postanawiam udać się na spacer. Wychodząc z willi zamykam drzwi na klucz, a następnie udaję się na lewo. Przechodząc przez prawie puste chodniki dotarłam do centrum Londynu. Odczuwając głód postanowiłam udać się do najbliższej knajpki, aby się najeść. Rozglądając się zauważyłam na końcu ulicy włoską restaurację, do której właśnie zmierzam. Zatrzymując się przed drzwiami popatrzyłam jeszcze raz na szyld, na którym wisiało logo restauracji. Otwierając drzwi usłyszałam dźwięk dzwoneczków, które oznajmiały ludziom obecnym o nowym gościu w knajpce. Rozglądając się po całym wystroju można zauważyć, że dominuje tutaj kolor czerwony. Znajdując wolny stolik w koncie postanowiłam przy nim usiąść.
- W czym mogę pomóc - ledwo co zasiadam, a kelnerka zjawia się przy mnie.
- Emm, poproszę wodę mineralną oraz spaghetti z sosem meksykańskim - odpowiadam spoglądając raz na dziewczynę, a raz na menu.
- Gazowaną czy niegazowaną? - pyta blondynka.
- Niegazowaną poproszę - mruczę przyglądając jej się uważnie kiedy zapisuje moje zamówienie.
- Dobrze, za 10 minut jedzenie będzie gotowe - rzuca na koniec i rusza w stronę baru.
Po chwili dziewczyna wraca i podaje mi szklankę wody z kostkami lodu. Nawet nie wiem kiedy, a jedzenie stoi przede mną. Dziękuję, a następnie zabieram się za jedzenie przepięknie wyglądającej potrawy. Nie powiem, wyglądem zachęca, ale smak jest obłędny. Jeszcze nigdy nie jadłam tak dobrego jedzenia, nawet mój tata nie robił tak dobrego spaghetti. U mnie w domu, tym prawdziwym domu jedzenie robił tata, ponieważ moja mama nawet najprostszego dania nie potrafiła zrobić. Ile razy to spaliła jajecznicę albo przesoliła ryż. W większości potraw nauczył mi ojciec, ale również moi dziadkowie ze strony taty. To oni pokazali mi jak się robi pierogi, bigos czy też kluski śląskie, ale także pokazali mi kuchnię hiszpańską. Mój ojciec jest, a raczej był w połowie Hiszpanem oraz Polakiem, jego matka jest rodowitą hiszpanką. Przez całe swoje życie mieszkałam w Madrycie, wiele razy byłam na meczach klubu piłkarskiego Fc Barcelony, wiele razy oglądałam bramki najlepszych według mnie jak i wielu innych osób piłkarzy tego klubu. Kilkadziesiąt razy grałam z nimi dla zabawy. Mój ojciec był najlepszym przyjacielem trenera Tito Vilanovy*. To on był dla mnie jak drugi ojciec, opiekował się mną kiedy mój prawdziwy nie mógł. Moi rodzice często jeździli w delegacje, ale zawsze byli przy mnie, jak nie ciałem to sercem.
Nawet nie wiem kiedy, a mój talerz został opróżniony, a mój brzuch napełniony. Dopijając do końca wodę, zawołałam kelnerkę, która dała mi rachunek. Płacąc jej 30 funtami, choć posiłek nie kosztuje nawet połowy pieniędzy, które daję jej z uśmiechem na ustach, nie małym lecz szerokim.
- Zaczekaj wydam Ci resztę - mówi widząc mnie podnoszącą się.
- Nie trzeba, zatrzymaj - odpowiadam kierując się do drzwi.
- Dziękuję! - krzyczy kiedy otwieram drzwi.
- Nie ma za co - odkrzykuję wychodząc na dwór.
Po dwóch godzinach spaceru postanawiam udać się do domu, niestety przy mojej orientacji w terenie kiepsko mi to idzie i po kilku minutach znajduję się w zupełnie innej części Londynu. Wyjmuję z kieszeni telefon, ale zaraz sobie przypominam, że nie mam numeru do Melanii ani do Paul'a. Nie wiedząc co ze sobą zrobić podchodzę do starszej pani i pytam się jak dojść na moją ulicę, ale niestety nie wiele mi pomaga. Z jej wskazówkami dochodzę jedynie pod Big Bena. Załamana, ponieważ zegar wskazuje już godzinę 21:30, a na dworze robi się coraz zimniej. Pocierając swoje ramiona pytam się kolejnej osoby, która kieruje mnie pod włoską knajpkę, w której jadłam dzisiaj obiad. Mniej więcej mam już świadomość gdzie powinnam się teraz udać. W drodze do domu zauważam park, który znajduje się kilka minut drogi od willi. Dziesięć minut później docieram na miejsce, wchodząc do budynku wita mnie uśmiechnięta Melanii, która pyta mi się jak spędziłam dzisiejszy dzień.
- Rozpakowałam się, a następnie udałam się na miasto, ale w międzyczasie się zgubiłam i dopiero 30-minut temu odnalazłam drogę powrotną - odpowiadam uciekając do swojego pokoju.
- Nie zjesz z nami kolacji? - pyta się próbując mnie zatrzymać.
- Nie dzięki - krzyczę przez balustradę i wchodzę na drugie piętro.
~*~
Tito Vilanovy* - prawdziwy trener Barcy od 2012 roku, wcześniej pełnił przez 5 lat funkcję asystenta trenera Pepe Guardioli'ego. W tym roku zakończył on swoją funkcję.
Rozdział kolejny nie wiem kiedy, ponieważ mam rozwaloną ładowarkę do laptopa i dopiero kupię ją 7.11, a komputer jest nom stop zajęty więc nici z tego.
Pozdrowienia dla Kama^^ jednej z czytelniczek, która jest ze mną od dawna i to nie tylko na tym blogu. :)
Komentujcie to pomaga w pisaniu!
Werka <3
Dzięki za pozdrowienia :) rozdział świetny:D sorry ale nie bd pisać dłuższego komentarza bo mi się chce spać. Ale jutro napisze!! Ilysm xxx
OdpowiedzUsuńNo to ten... Jak już pisałam, rozdział jest świetny :) nie widać błędów .. Masz bardzo dobry styl pisania. Piszesz wspaniale i dziękuję ci za to oraz inne opowiadania :* kocham cię za to xxx
UsuńA no i czy mogłabyś wyłączyć weryfikację obrazkową?? Bo to mnie troszkę denerwuje xd
UsuńPewnie, gotowe oraz dziękuję za miłe słowa! Też Cię kocham <3
Usuń