wtorek, 3 grudnia 2013

Rozdział 7

Rozdział 7

 Nie tak wyobrażałam sobie ten dzień. Właśnie siedzę w pokoju dyrektora, a obok mnie zasiada Paul, który przyjechał tutaj ponieważ Melanii jest obecnie w Nowym Jorku. Pewnie zastanawiacie się dlaczego tutaj siedzę, to proste przez bójkę z Emmą. 

*Retrospekcja*

Wychodząc ze stołówki po zjedzonym posiłku udałam się do toalety, w której załatwiłam swoje potrzeby, a następnie umyłam ręce i wyszłam na korytarz. Chwilę później zaczepiła mnie Emma ze swoimi przyjaciółkami.
- Masz się odczepić od Brada i reszty drużyny słyszysz - jad słychać było w głosie blondynki.
- Bo co? - pytam krótko patrząc na nią.
- Inaczej mnie popamiętasz - rzuca prostując się.
- Umiesz tylko mówić, wybacz ale nie boję się takich szmat - mówię z rosnącym uśmiechem patrząc na nią jak się denerwuje.
- Suka, sierota, nie masz rodziców pewnie się ciebie pozbyli, nie dziwię się nawet - szepcze, a następnie odczuwam ból w prawym policzku.
Zdenerwowana i wkurwiona zaciskam prawą rękę w pięść, a następnie uderzam ją z prawego sierpowego. Nie wiem ile minęło od naszych ciosów, ale naszą walkę przerywają nauczyciele, którzy zostali zaalarmowani grupą przekrzykujących się uczniów. Spoglądając na dziewczynę zauważam rozciętą brew oraz krew lecącą z nosa. Nadal odczuwając adrenalinę czuję szarpnięcie wykonane przez nauczyciela historii, który zaprowadza nas do pokoju dyrektora. Chwilę później siedzimy pod czujnym okiem sekretarki, która zaalarmowała już higienistkę szkolną opatrywała nasze rany.
- Panna Shay zapraszam do gabinetu - głos dyrektora wybudza mnie z zamyślenia.
Wstaję po czym ruszam do pokoju.

*Koniec retrospekcji*

 I tak oto właśnie siedzę. Po wysłuchaniu mojego punktu widzenia dyrektor zawiadomił moją prawną opiekunkę, która przekazała panu Patric'owi, że obecnie znajduje się na innym kontynencie i nie ma jak przyjechać. Wtedy mężczyzna zapytał się czy ktokolwiek mógłby mnie odebrać, a moja ciotka od razu podała nr telefonu do swojego narzeczonego, który rzucił wszystko i przyjechał do mojej szkoły.
 - Mógłby mi pan powiedzieć dlaczego Alexis tutaj siedzi poobijana? - pyta Paul chcąc się dowiedzieć wszystkiego na temat mojego pobytu w tym pomieszczeniu z poobijaną twarzą.
- Otóż panna Shay wraz z panną Cook pobiły się i teraz czekają na karę - mówi opanowanym głosem mężczyzna.
- To ona zaczęła - wyrzucam.
- Masz na to dowody? - zwraca się w moją stronę na co ja uśmiecham się.
- Tak, szkolny monitoring - odpowiadam, a na twarzy dyrektora ukazuje się zdziwienie.
- Rzeczywiście, przepraszam na chwilę - rzuca, a następnie wychodzi z gabinetu.
 Długo nie siedzimy w ciszy, ponieważ Paul odzywa się.
 - Nie wyglądasz tak źle, ale radzę ci to później zakryć chyba, że chcesz pokazać się tak w biurze - mówi, a ja kieruję na niego mój wzrok.
- Jak to? - pytam.
- Zabieram Cię do studia, ponieważ wyskoczyłem tak nagle i muszę tam jak najszybciej wrócić, a na odwiezienie Cię nie mamy czasu  - odpowiada, a chwilę później do pomieszczenia wchodzi dyrektor. 
- Mam tutaj nagranie już je włączam i w trójkę obejrzymy ten materiał - oznajmia nam wkładając płytę do włączonego laptopa.

 Minęło kilka minut, a w pomieszczeniu panuje przytłaczająca cisza.
 - Nie powinienem tego mówić, ale masz dobre wyczucie prawego sierpowego. Na teraz to wszystko możecie wyjść, a pannę Cook odpowiednio ukażę, a co do twojej kary Shay to najbliższy tydzień spędzisz w kozie - zdziwienie jakie wywarły na mnie początkowe słowa dyrektora jest wielkie, że nawet nie wiem kiedy znajdujemy się w samochodzie.
 Przez całą drogę siedzimy w ciszy, a kiedy tylko znajdujemy się na parkingu, mężczyzna kładzie mi rękę na ramieniu i udajemy się do głównego wejścia. Schylając głowę oraz zasłaniając sobie twarz tak, aby nikt nie zrobił mi zdjęcia wchodzimy do budynku studia. Paul tłumaczy mi drogę do łazienki, a następnie mówi mi gdzie mam się następnie udać. Z torbą w ręku udaję się do mojego zbawienia, którym jest zwyczajna damska łazienka. W pomieszczeniu przemywam kilka razy twarz, a następnie wycieram ją chusteczkami po czym maluję ją podkładem, który wszystko tuszuje. Spoglądając uważnie w lustro dziękuję temu kto wynalazł kosmetyki, ponieważ na mojej twarzy nie można dostrzec żadnego śladu po bójce. Po umyciu rąk udaję się do windy, która wiezie mnie na 4 piętro, a następnie udaję się za wskazówkami Paula do jednego z pokoi na tym piętrze. Pukając lekko zaczekałam aż usłyszę proszę, a następnie weszłam do środka.


~*~
Jej!
Napisałam!
Nie przeciągam!
Komentujcie!
Werka <3

sobota, 23 listopada 2013

Rozdział 6

Rozdział 6

 Kolejne dni mijały bardzo szybko, nic szczególnego się nie działo. W szkole jest grupka ludzi, którzy wręcz mnie nie cierpią, a wchodzą w nią plastiki. Dobry kontakt mam z Bradem szkolnym futbolistom, tak naprawdę to chłopak jest bardzo miły i przystojny, ale co najwyżej moglibyśmy być tylko przyjaciółmi.
 W domu nic się nie zmieniło, oprócz tego, że Paul wyjechał na kilka dni do USA z zespołem. Nie wiem czy pisałam już o tym, ale mężczyzna jest ochroniarzem i managerem ochrony i tras jakiegoś zespołu. Paul wspominał coś o nich, ale tak naprawdę to wszystko co wlatywało do jednego ucha od razu wylatywało drugim. Z tego co udało mi się zapamiętać jest ich piątka i zapoczątkowali w jakimś muzycznym programie.
 Moja ciocia, która jest projektantką bardzo rzadko kiedy siedzi w domu. Tak naprawdę to w pracy spędza jak najwięcej czasu, ale tylko pod nieobecność swojego narzeczonego. Gdy ten jest w domu, to Melanii spędza w nim cały czas po to by pobyć ze swoim ukochanym. Mam nadzieję, że to niedługo się zmieni, bardzo bym chciała, aby ciotka poświęciła mi chociaż chwilę.
 Lekcje dzisiaj mijają mi zaskakująco wolno, nauczyciele, którzy dotychczas byli mili postanowili się na nas uwziąć i co lekcję mamy to samo. Kartkówki i jeszcze raz kartkówki. Oszaleć można już od tego pisania. Nikt nawet nie wie co się stało, nauczyciele chodzą wkurzeni i nic nie mówią. Od Scott'a dowiedziałam się, że to wszystko przez spotkanie z dyrektorem, które odbyło się dzisiaj rano przed lekcjami.
 Na moje szczęście właśnie rozdzwonił się dzwonek, który oznajmił nam, że zaczął się lunch. Trochę szczęśliwsza spakowałam wszystkie swoje rzeczy do torby, a następnie ruszyłam do wyjścia za grupką osób. Wychodząc na korytarz od razu udałam się do mojej szafki, do której odłożyłam moją torbę i wzięłam tylko telefon oraz kasę, którą zaraz schowałam do kieszeni czarnych spodni. Następnie ruszam już prawie pustym korytarzem do stołówki szkolnej mieszczącej się na pierwszym piętrze. Wchodząc do pomieszczenia od razu można zauważyć wielki gwar jaki panuje oraz ludzi stojących w kolejce przy kucharkach szkolnych.
 - Alexis! - krzyk Brada roznosi się po całej stołówce, a w pomieszczeniu nagle robi się cicho.
 Rozglądam się w poszukiwaniu mojego znajomego, a kiedy go odnajduję od razu ruszam w jego stronę z szerokim uśmiechem na ustach. Razem z moimi krokami czuję coraz więcej spojrzeń rzucanych w moją stronę, najwięcej jest z złości oraz z czystej ciekawości. W końcu po co najlepsze ciacho w szkole mogłoby wołać jakąś nową uczennicę? Przystając przed chłopakiem uśmiecham się, a brunet przytula się do mnie na przywitanie, a następnie całuje w głowę pytając co u mnie.
 - Nic się nie zmieniło - odpowiadam uprzejmie.
- Siadaj do Nas - rzuca Brad odsuwając się ode mnie.
- Zaraz, tylko pójdę po coś do zjedzenia - uśmiecham się wypowiadając te słowa.
- Nie musisz już ci przyniosłem - spoglądam na niego nie pewnie, a następnie mój wzrok kieruję na stolik, na którym leżą dwie zapełnione tace przy których nikt nie siedzi.
- Dziękuję, nie musiałem - mówię całując go w policzek na co chłopak szczerzy się do mnie po czym siadamy na wolnych miejscach.
- Chłopacy to moja przyjaciółka Alexis, Alex to moi znajomi z drużyny i mój brat, którego już poznałaś - brunet przedstawia mnie, a następnie mówi kto jest kim.
 Z moją pamięcią udało mi się jedynie zapamiętać, że najlepszym przyjacielem Brada jest Tom i Chris, reszty niestety nie udało mi się spamiętać. W połowie lunchu do naszego stoliku dochodzi kapitanka cheerleaderek z dwójką dziewczyn. Wszystkie trzy wrogo patrzą się na mnie.
 - A co to za szmata? - pytanie wypływa z ust Emmy, która patrzy na mnie jakby chciała mnie zabić.
- Szmatą to ty siebie możesz nazywać - mówię wstając z krzesła tak aby spojrzeć jej prosto w oczy.
- Och wiesz kim ja jestem? - kolejne pytanie zadaje mi blondynka.
- Z tego co ludzie mówią w szkole to kapitanka cheerleaderek, zakochana po uszy w Bradzie oraz dziwka, która dała dupy połowie szkoły oraz córeczka bankowca - odpowiadam patrząc na nią z dołu, nie jestem aż taka niska, ale 163 cm do jej prawdopodobnie 175 w szpilkach daje mi odczuć, że jestem malutka.
- Widzę, że nieźle zostałaś poinformowana, ale chyba nikt ci nie mówił, żebyś na mnie uważała co?
- Emma daj jej spokój i lepiej stąd idź - naszą wymianę przerywa Brad, który odciąga mnie od tej zołzy.
- Brad kochanie czemu pozwoliłeś, aby taka dziwka usiadła przy naszym stoliku? - blondynka przybliża się do chłopaka, który zniesmaczony na nią patrzy.
- Cholera, Em z tego co wiem to dziwką jesteś tu tylko ty, a Alex usiadła przy stoliku drużyny futbolowej, bo ją o to poprosiłem i jakbyś chciała wiedzieć to jest to moja przyjaciółka więc wyrażaj się z szacunkiem do niej słyszysz? - brązowowłosy przybliża się do niej, a to potulnie kiwa głową i odchodzi mówiąc, że jeszcze ją popamiętam.

-*-
 W zakładce bohaterowie dodałam dwie nowe postaci! :)
Przepraszam, że tak długo, ale nie miałam czasu!
Komentujcie!
Werka <3

piątek, 15 listopada 2013

Rozdział 5

Rozdział 5

 Cały dzień dłużył mi się strasznie, kilka osób próbowało ze mną porozmawiać, ale nie chciałam, od razu ich zbywałam. Nie mam zamiaru z nimi rozmawiać, ani się zaprzyjaźniać, w końcu i tak stąd wyjadę. Nie chcę tutaj być, wolę wrócić do Madrytu, do mojego domu, prawdziwego, a nie tego tutaj nowego, który nigdy nie zastąpi go. Po skończeniu lekcji na parkingu czekała na mnie ciocia Melanii, która odwiozła mnie do domu, a następnie wróciła do pracy. Tak naprawdę nie rozumiem czemu po mnie przyjeżdżała, w końcu mogłam wrócić autobusem bądź tez pieszo. Wchodząc do willi od razu skierowałam się do kuchni gdzie zrobiłam szybko spaghetti z sosem meksykańskim na obiad. Od zawsze uwielbiałam tą potrawę, moja mama robiła ją co wtorek, ale za każdym razem dodawała inny sos. Makaron mojego taty był najlepszy, ale już nigdy go nie spróbuję ponieważ moich rodziców nie ma i nie będzie wśród mnie. Zostaną tylko w wspomnieniach i w moim sercu, zawsze uśmiechnięci, pełni życia.
 Od dzisiaj w szkole będę uchodzić za cichą, nieśmiałą osobę, ale oni mnie nie znają, nie wiedzą o mnie nic. Nie wiedzą, że straciłam rodziców, przyjaciółkę i chłopaka. Nie wiedzą jak ja cierpię, może nie ukazuję tego, ale czuję ogromny ból, w moich oczach idzie wyczytać go, ale również łatwo mogę zatuszować wszystkie uczucia. Ktoś kiedyś powiedział, że oczy są zwierciadłem duszy. Zgadzam się z tym, moja rodzicielka wszystko umiała wyczytać z moich brązowych tęczówek. Były dla niej otwartą księgą.
  Wszyscy mówili, że jesteśmy bardzo podobne do siebie, że jesteśmy jak dwie krople wody, często patrząc w lustro widziałam ją. Tęsknię za nią, ale to nie jest najważniejsze, najgorsze jest to, że moja mama była w ciąży. W piątym miesiącu, nic po niej nie było widać, kilka dni przed wypadkiem razem z tatą dowiedzieli się, że to będzie chłopczyk. Tak się cieszyli, nikt o tym nie wiedział oprócz mnie. W jednym momencie straciłam wszystko, a kolejnego dnia dostałam nowy dom, ciotkę i jej narzeczonego, ale czy ja tego chciałam? Nie.


 Siadając na kanapie w salonie włączyłam telewizor na program muzyczny gdzie leciały najnowsze hity. Słuchając Skyscraper położyłam się na boku tak, aby było mi wygodnie. Chwilę później moje oczy zamknęły się, a ja wpadłam w sidła Morfeusza.

 *Oczami Liam'a*

 Jedziemy właśnie za samochodem Paul'a do jego domu po dokumenty, które mężczyzna zapomniał wziąć ze sobą.
 - Jak myślicie, czemu Paul zapomniał o dokumentach? - zapytał nas zawsze ciekawski Harry.
- Stawiam dychę, że to przez Melanii - odezwał się Louis.
- Wątpię, pewnie to przez to, że nie zjadł śniadania - rzuca Niall, a my wszyscy spoglądamy na niego jak na idiotę.
- Serio Niall? Coś sądzę, że to przez niewyspanie - proponuje Zayn.
- Mówię Wam, że to nic tym co powiedzieliście, zakład? - pytam, mówiąc swoją propozycję.
- Zakład - odpowiadając wszyscy.
 Chwilę później zatrzymujemy się na posesji menager'a, a następnie wysiadamy z samochodu i udajemy się za Paul'em do środka willi. Wchodząc można usłyszeć kawałek piosenki Linkin Park - Numb. Zdziwieni spojrzeliśmy na mężczyznę, ale on nic sobie z tego nie zrobił.
 - Idźcie do salonu ja zaraz wrócę - mówi, a następnie udaje się do swojego gabinetu, a my idziemy do pomieszczenia inaczej zwanego salonem. Wchodząc nikogo nie zauważamy przez co Lou zrobił się podejrzliwy. Nawet nie wiem kiedy stał nad kanapą i dziwnie na nią spoglądał.
 - Louis co ty robisz? - pytam patrząc na niego uważnie.
- Cii - odpowiada kładąc jeden palec na ustach.
 Zdziwiony podchodzę do niego, a moim oczom ukazuje się nastoletnia dziewczyna, która sobie smacznie śpi na prawym boku. Chwilę później Zayn, Hazz i Niall stoją przy nas i również patrzą na nastolatkę.
 - Kto to? - pyta nam się Horan.
- Nie wiem - odpowiadam cicho.
- Chłopaki znalazłem - głośny głos Paul'a rozchodzi się po willi.
- Cii - uciszamy go wszyscy w tym samym momencie.
- Co jest? - pyta wchodząc do salonu, a my głowami wskazujemy na kanapę.
 Mężczyzna nie wiedząc o co nam chodzi postanawia podejść do Nas, a następnie spogląda na wersalkę, na której nadal śpi brązowowłosa.
 - Och, Alexis jak ona słodko śpi - szepcze patrząc na nią.
- Kto to? - pytam.
- Siostrzenica Melanii, dobra chłopcy nie budźmy jej, chodźcie musimy uzupełnić dokumenty - oznajmia nam mężczyzna, po czym rusza do drzwi, a my podążamy za nim.

-*-*-

 Wow, dwa rozdziały na dwa różne blogi, wow :)
Nie zanudzam! 
Komentujcie!
Werka <3

niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział 4

Rozdział 4

 Na drugi dzień markotna wchodzę do kuchni i od razu zasiadam na krześle. Gdyby nie to, że ciotka kazała mi wcześnie wstać to nadal byłabym w objęciach morfeusza, ale mówi się trudno i idzie się dalej. Kładąc głowę na stole próbuję usnąć, ale moje plany krzyżuje mi Paul.
 - Hej Alexis - mówi mężczyzna wchodząc do kuchni.
- Hej - odpowiadam z chrypką w głosie.
- Proszę tutaj śniadanie - głos Melanii wydobywa się po krótkiej chwili, a moja głowa podnosi się.
- Dobra ciociu powiedz mi o co chodzi, bo wiesz nie uśmiecha mi się wstawać tak wcześnie w sobotę - mówię wpatrując się w kobietę, która zasiada przy stole.
- Od poniedziałku idziesz do szkoły - rzuca bez ogródek.
- Po co? - pytam krótko.
- Jak wiesz, nie masz jeszcze ukończonych osiemnastu lat, a do końca roku szkolnego pozostały 3 miesiące więc jakby to powiedzieć. Znalazłam Ci szkołę - odpowiada z uśmiechem na ustach.
 Burknęłam tylko, że nie chcę, a następnie udałam się do swojego pokoju i poszłam dalej spać.

 Poniedziałek znienawidzony nie tylko przeze mnie, ale również przez wszystkich uczniów, który rozpoczyna tydzień ciężkiej pracy. Pracy bądź też szkoły. Z moich obliczeń wynika, że za 30 minut muszę być w szkole, do której nie mam zamiaru chodzić.
 - Alexis za pięć minut przy samochodzie, podwiozę Cię - do kuchni wchodzi Paul i oznajmia mi, że niedługo będę musiała iść do więzienia.
- Muszę? - pytam.
- Tak - opowiada na co moja głowa opada na stół.
 Kilka minut później siedziałam na miejscu pasażera w Range Roverze kierując się do mojej nowej i już znienawidzonej przeze mnie szkoły. Po 20 minutach samochód zatrzymał się przed trzypiętrowym budynkiem. Powolnymi ruchami wysiadłam z auta uprzednio żegnając się z mężczyzną i razem z torbą na ramię udałam się do szkoły. Idąc chodnikiem czułam na swoim ciele zaciekawione spojrzenia wszystkich, którzy znaleźli się przed budynkiem. Nie przejmując się spojrzeniami moja głowa podniosła się nieznacznie. Wchodząc do środka szkoły moje oczy rozejrzały się przez co na końcu korytarza znalazłam tabliczkę z napisem 'Sekretariat'. Pewnym krokiem ruszyłam w jego stronę. Razem z dzwonkiem zapukałam do brązowych drzwi i nie czekając na pozwolenie weszłam do środka.
 - Dzień dobry, nazywam się Alexis Shay - przywitałam się spoglądając na kobietę za biurkiem.
- Dzień dobry, zaraz podam Ci plan oraz kluczyk od szafki i mapkę szkoły tak, abyś się nie zgubiła, a następnie zaprowadzę Cię do twojej nowej klasy - przywitała mnie szukając czegoś w czarnych segregatorach.
 Chwilę później kobieta wytłumaczyła mi wszystko, a następnie udałyśmy się do sali nr 25, w której mieści się moja nowa klasa, klasa 2c. Kobieta zapukała lekko do drzwi, usłyszawszy donośne "proszę" weszłyśmy do kremowej sali.
 - Dzień dobry - przywitałyśmy się z nauczycielem ruszając do jego biurka.
- Dzień dobry - odpowiedział mężczyzna po chwili konwersując z sekretarką na mój temat.
 Po 5 minutach stania, kobieta wyszła, a ja w tym czasie rozglądałam się po klasie, w której zauważyłam jedną wolną ławkę na końcu przy oknie.
- Alexis, ja jestem Tom Bringer i będę od dzisiaj uczył Cię matematyki, jeśli możesz to przedstaw się klasie - ciszę przerwał dość wysoki mężczyzna z okularami na nosie.
- Alexis Shay, urodziłam i wychowałam się w Madrycie, mam niespełna 18 lat. Mogę usiąść? - powiedziałam odwracając się na koniec do nauczyciela.
- Tak pewnie - odpowiedział, a ja udałam się do wcześniej zauważonej wolnej ławki.


~*~
Mam super wiadomość! 
1.Mój kochany brat załatwił mi ładowarkę i mam czynnego laptopa!
2. Przy komentowaniu nie ma już weryfikacji obrazkowej!
3. Kolejny nie wiem kiedy, ale na pewno nic nie napiszę już dzisiaj ponieważ muszę się uczyć na jutro, ponieważ mam jeden spr z matmy oraz dwie kartkówki z ang i gegry.
Komentujcie to pomaga!
Werka <3

środa, 30 października 2013

Rozdział 3

Rozdział 3

 - Dzień dobry Alexis - przywitał się Paul, który stał w progu drzwi.
- Dzień dobry Paul, zapraszam do stołu - odpowiedziałam formalnie zalewając trzy kawy gorącą wodą.
- Dziękuję, nie musiałaś nic przygotowywać - powiedział z uśmiechem na ustach kiedy położyłam na stole trzy czarne filiżanki kawy.
- Wiem, ale wolę jak jestem czymś zajęta - rzuciłam z maleńkim uśmiechem siadając na jednym z sześciu krzeseł.
- Teraz masz mnie i Melanii, wiem że wolałabyś swoich rodziców, ale pamiętaj mimo, że są w niebie to i tak na zawsze będą w twoim sercu - próbował mnie pocieszyć, ale tak czy inaczej w moich oczach zabłysły łzy, ale nie pozwoliłam im opaść.
 Chwilę później dotarła do Nas ciotka, która przywitała się z nami i szybko zjadła śniadanie, a dwie minuty później uciekła do pracy. Po trzydziestu minutach zostałam sama wcześniej dostając klucze tak abym mogła gdzieś wyjść. Nie wiedząc co ze sobą zrobić postanowiłam umyć naczynia, które po jakimś czasie odłożyłam na swoje miejsce. Wiem, że mamy tutaj zmywarkę, ale wolałam zrobić to wszystko sama, tak żeby minął mi szybciej czas. Po skończeniu tej czynność udałam się na górę, aby się rozpakować. Kiedy zakończyłam układanie ostatniej rzeczy, która znalazła się w brązowej walizce postanowiłam się napić zimnej wody, która obecnie znajdowała się w szklance na biurku koło mnie. Pijąc zauważyłam, że jest dopiero godzina 11:30. Nie wiedząc co ze sobą począć postanawiam udać się na spacer. Wychodząc z willi zamykam drzwi na klucz, a następnie udaję się na lewo.  Przechodząc przez prawie puste chodniki dotarłam do centrum Londynu. Odczuwając głód postanowiłam udać się do najbliższej knajpki, aby się najeść. Rozglądając się zauważyłam na końcu ulicy włoską restaurację, do której właśnie zmierzam. Zatrzymując się przed drzwiami popatrzyłam jeszcze raz na szyld, na którym wisiało logo restauracji. Otwierając drzwi usłyszałam dźwięk dzwoneczków, które oznajmiały ludziom obecnym o nowym gościu w knajpce. Rozglądając się po całym wystroju można zauważyć, że dominuje tutaj kolor czerwony. Znajdując wolny stolik w koncie postanowiłam przy nim usiąść. 
 - W czym mogę pomóc - ledwo co zasiadam, a kelnerka zjawia się przy mnie.
- Emm, poproszę wodę mineralną oraz spaghetti z sosem meksykańskim - odpowiadam spoglądając raz na dziewczynę, a raz na menu.
- Gazowaną czy niegazowaną? - pyta blondynka.
- Niegazowaną poproszę - mruczę przyglądając jej się uważnie kiedy zapisuje moje zamówienie.
- Dobrze, za 10 minut jedzenie będzie gotowe - rzuca na koniec i rusza w stronę baru. 
  Po chwili dziewczyna wraca i podaje mi szklankę wody z kostkami lodu. Nawet nie wiem kiedy, a jedzenie stoi przede mną. Dziękuję, a następnie zabieram się za jedzenie przepięknie wyglądającej potrawy. Nie powiem, wyglądem zachęca, ale smak jest obłędny. Jeszcze nigdy nie jadłam tak dobrego jedzenia, nawet mój tata nie robił tak dobrego spaghetti. U mnie w domu, tym prawdziwym domu jedzenie robił tata, ponieważ moja mama nawet najprostszego dania nie potrafiła zrobić. Ile razy to spaliła jajecznicę albo przesoliła ryż. W większości potraw nauczył mi ojciec, ale również moi dziadkowie ze strony taty. To oni pokazali mi jak się robi pierogi, bigos czy też kluski śląskie, ale także pokazali mi kuchnię hiszpańską. Mój ojciec jest, a raczej był w połowie Hiszpanem oraz Polakiem, jego matka jest rodowitą hiszpanką. Przez całe swoje życie mieszkałam w Madrycie, wiele razy byłam na meczach klubu piłkarskiego Fc Barcelony, wiele razy oglądałam bramki najlepszych według mnie jak i wielu innych osób piłkarzy tego klubu. Kilkadziesiąt razy grałam z nimi dla zabawy. Mój ojciec był najlepszym przyjacielem trenera Tito Vilanovy*. To on był dla mnie jak drugi ojciec, opiekował się mną kiedy mój prawdziwy nie mógł. Moi rodzice często jeździli w delegacje, ale zawsze byli przy mnie, jak nie ciałem to sercem.
 Nawet nie wiem kiedy, a mój talerz został opróżniony, a mój brzuch napełniony. Dopijając do końca wodę, zawołałam kelnerkę, która dała mi rachunek. Płacąc jej 30 funtami, choć posiłek nie kosztuje nawet połowy pieniędzy, które daję jej z uśmiechem na ustach, nie małym lecz szerokim.
 - Zaczekaj wydam Ci resztę - mówi widząc mnie podnoszącą się. 
- Nie trzeba, zatrzymaj - odpowiadam kierując się do drzwi.
- Dziękuję! - krzyczy kiedy otwieram drzwi.
- Nie ma za co - odkrzykuję wychodząc na dwór. 

 Po dwóch godzinach spaceru postanawiam udać się do domu, niestety przy mojej orientacji w terenie kiepsko mi to idzie i po kilku minutach znajduję się w zupełnie innej części Londynu. Wyjmuję z kieszeni telefon, ale zaraz sobie przypominam, że nie mam numeru do Melanii ani do Paul'a. Nie wiedząc co ze sobą zrobić podchodzę do starszej pani i pytam się jak dojść na moją ulicę, ale niestety nie wiele mi pomaga. Z jej wskazówkami dochodzę jedynie pod Big Bena. Załamana, ponieważ zegar wskazuje już godzinę 21:30, a na dworze robi się coraz zimniej. Pocierając swoje ramiona pytam się kolejnej osoby, która kieruje mnie pod włoską knajpkę, w której jadłam dzisiaj obiad. Mniej więcej mam już świadomość gdzie powinnam się teraz udać. W drodze do domu zauważam park, który znajduje się kilka minut drogi od willi. Dziesięć minut później docieram na miejsce, wchodząc do budynku wita mnie uśmiechnięta Melanii, która pyta mi się jak spędziłam dzisiejszy dzień.
 - Rozpakowałam się, a następnie udałam się na miasto, ale w międzyczasie się zgubiłam i dopiero 30-minut temu odnalazłam drogę powrotną - odpowiadam uciekając do swojego pokoju.
- Nie zjesz z nami kolacji? - pyta się próbując mnie zatrzymać.
- Nie dzięki - krzyczę przez balustradę i wchodzę na drugie piętro.
~*~
Tito Vilanovy* - prawdziwy trener Barcy od 2012 roku, wcześniej pełnił przez 5 lat funkcję asystenta trenera Pepe Guardioli'ego. W tym roku zakończył on swoją funkcję. 
Rozdział kolejny nie wiem kiedy, ponieważ mam rozwaloną ładowarkę do laptopa i dopiero kupię ją 7.11,  a komputer jest nom stop zajęty więc nici z tego. 
Pozdrowienia dla Kama^^ jednej z czytelniczek, która jest ze mną od dawna i to nie tylko na tym blogu. :)
Komentujcie to pomaga w pisaniu! 
Werka <3

piątek, 25 października 2013

Rozdział 2

Rozdział 2

  Nie spiesząc się podchodzę do wysokiego mężczyzny, który wygląda na góra 35 lat.
 - Tak? - pyta patrząc na mnie kiedy zatrzymuję się przed nim. 
- Trzyma Pan tabliczkę z moim imieniem - odpowiadam uważnie patrząc na zmieniający się wyraz jego twarzy.
- Alexis Shay? Miło mi Paul Higgins narzeczony Twojej ciotki, a pro po Melanii nie wiesz może gdzie ona jest? - pyta przedstawiając mi się. 
- Miło mi, niestety nie wiem, przed chwilą ją zgubiłam z oczu - odpowiadam niewzruszona.
 Nie słuchając Go dalej usiadłam na jednej z trzech walizek, grzebiąc w torbie podręcznej nawet nie zauważyłam jak przyszła do Nas ciotka.
 - Alex możemy już iść - z szukania słuchawek wyrwał mnie głos Melanii, która nie powiem wystraszyła mnie trochę. 
- Tak? - zapytałam zaprzestając wykonywania czynności, aby spojrzeć na Nią. 
- Choć zbieramy się, Paul zabierze od Ciebie dwie walizki - powiedziała, na co podniosłam swój tyłek i stanęłam na równe nogi.
- Dobrze - odpowiedziałam tylko, podając mężczyźnie dwie torby, a następnie zgarnęłam kolejne dwie w tym podręczną i ruszyliśmy do wyjścia.
 Podążając za Paul'em doszliśmy do czarnego błyszczącego Range Rover'a, mężczyzna na moment puścił rączki moich walizek, po to by pilotem od samochodu otworzyć drzwi i bagażnik. Pakując torby postanowiłam usiąść z tyłu auta. Chwilę później para weszła do samochodu i ruszyliśmy. Opierając się o oparcie fotela podziwiałam widoki Londynu za okna. Po półtorej godzinie dojechaliśmy na miejsce, średniej wielkości willa ukazała mi się. Nie powiem piękna jest
 Ale piękny dom to nie wszystko, nie ma tu ze mną najważniejszych osób i już nigdy ich nie będzie. Pozostaną już tylko w moim sercu, wspomnieniach i na zdjęciach.
 - I jak Ci się podoba? - głos Melanii przerwał moją obserwację.
- Jest piękny - odpowiedziałam patrząc na Nią.
- Wejdźmy może do środka - zaproponował Paul, trzymając już rączki walizek.
- Dobrze - odpowiedziałam biorąc resztę i ruszyliśmy do środka.
 Wraz z otwarciem drzwi ukazał się śliczny salon w ciepłych kolorach zagospodarowany wraz z jadalnią, obok znajduje się kuchnia ogrodzona zwykłą ścianką oraz z tego co się dowiedziałam to toaleta dla gości. Głównym elementem jaki znajduje się w salonie są schody, które kierują nas na pierwsze oraz drugie piętro. Na piętrze ogółem są cztery sypialnie, w tym jedna tylko zajęta przez parę, a reszta jest dla ich gości. W ich sypialni znajduje się jedna z dwóch łazienek na tym piętrze, ogólnie druga jest na korytarzu tak, aby goście mogli z niej korzystać.






  Idąc z walizkami zaraz za Paulem zwiedziliśmy w sumie to sam korytarz. Wchodząc na drugie piętro mężczyzna postanowił zostawić mnie samą, abym mogła zobaczyć swój własny nowy pokój. Otwierając drzwi uprzednio puszczając rączki walizek ukazuje mi się śliczny widok. W pierwszym pomieszczeniu jakie znajduje się na poddaszu jest siedlisko z kanapy tuż pod okrągłym oknem. Po prawej stronie od okna, tuż w rogu znajduje się brązowa gitara, a w drugim rogu pufa. Na środku pokoju został wyłożony dywan. Po obu stronach pokoju stoją komody, ale po lewej jeszcze dodatkowo jest większe okno poprowadzone po dachu willi.


 Tuż po prawej stronie znajduje się pomieszczenie inaczej zwane sypialnią. W tym oto pokoju obok drzwi wejściowych stoi krzesło, a po jego lewej stronie znajduje się kolejna komoda z lustrem stojącym na niej (piszę tak jak się wchodzi przez tą framugę, czyli wszystko po drugiej stronie). Pod środkową ścianą stoi dwuosobowe łóżko, które tylko kusi aby na nim się położyć. Tuż pod nim leży średniego rozmiaru dywan. Na wprost łóżka znajduje się dużej wielkości okno z widokiem na ogród, w którym jak się okazało jest basen.
 Na przeciwko drzwi wejściowych znajdują się dwie pary, jedne z nich prowadzą do nie za dużej łazienki. Tam na przeciwko wejścia stoi duża wanna, a nad nią znajduje się okno, po lewej stronie stoi już czwarta komoda jak na razie, a na niej postawione są dwie umywalki. Natomiast po prawej stronie znajduje się prysznic, muszla klozetowa oraz pralka. Ogółem wszystkie pomieszczenia na poddaszu są w kolorze białym z lekkim brązowym akcentem. Nie powiem spodobało mi się to.
 Wychodząc z tego pomieszczenia postanawiam sprawdzić co znajduje się za drugimi drzwiami. Naciskając klamkę moim oczom ukazuje się przestronna garderoba, wyłożona już markowymi ciuchami, takimi jak Chanel, Gucci, Victoria Secret, Louis Vuitton, Versace oraz wiele innych. Szczerze zdziwiło jak i ucieszyło mnie to, niby dopiero teraz się poznaliśmy, a zrobili tyle dobrego dla mnie. 
 Pierwsza część ^
Druga część ^

 Ciągnąc walizki do garderoby postanawiam na razie wziąć tylko szybki prysznic. Zabierając kosmetyczkę, ręczniki, bieliznę oraz zwykłe czarne krótki spodenki materiałowe i biały sweterek z wełny. Wchodząc do łazienki zabrane rzeczy odłożyłam na komodę, a następnie się rozebrałam i wrzuciłam je do kosza na pranie. Zabierając z kosmetyczki szampon oraz żel udałam się pod prysznic, gdzie odłożyłam na małą wnękę w ścianie kosmetyki. Odkręcając kurek z zimą wodą relaksowałam się co po chwila obmywając swoje ciało. Chwilę później czysta i pachnąca kokosami wyszłam z pod prysznica, a następnie opatuliłam ciało jednym ręcznikiem, a drugim zawinęłam włosy w tak zwanego turbana. Po wytarciu swojego ciała do sucha posmarowałam je balsamem, a następnie ubrałam bieliznę i ciuchy. Nadal mając na głowie turban postanowiłam twarz posmarować kremem, a później wyszłam z łazienki pozostawiając porządek. Wychodząc również z pokoju postanowiłam zejść na sam parter, gdzie chwilę później udałam się do kuchni w celu przygotowania sobie jedzenia. Zaglądając do lodówki postanowiłam zrobić dosyć łatwe naleśniki. Po przygotowaniu ciasta, z jednej z szafek wyciągnęłam patelnie, na nią wlałam trochę oleju i smażąc podrzucałam co jakiś czas naleśnika. Gdy już wszystkie miałam zrobione postanowiłam je udekorować kilkoma składnikami takimi jak nutella, bita śmietana, owoce i posypkę. Kładąc przyszykowane jedzenie na stół zauważyłam, że od dłuższego czasu przygląda mi się pewna osoba.

~*~
Jest  w i drugi!
Dzisiaj dłuższy tylko i ze względu na zamieszczone zdjęcia w rozdziale.
Komentujcie!
Werka <3

środa, 23 października 2013

Rozdział 1

Rozdział 1


 W głowie nadal odbijały mi się słowa komisarza Nowak'a, który przekazał mi tak straszną wiadomość. Mimo, że minęły już pięć dni od ich śmierci oraz jeden dzień od pogrzebu, na którym byłam z moją ciotką, babciami oraz resztą rodziny. Nikt z moich w sumie już byłych przyjaciół do mnie nie zadzwonił nawet nie napisał głupiego esemesa. 
 Znowu to zrobiłam, znowu się pocięłam. Kolejne rozcięcia, które zamazują ból psychiczny powstają. Już mam ich cztery, może to nie dużo, ale ja dopiero zaczynam. Nie wbijam żyletki głęboko, coś mnie powstrzymuję. Na moim nadgarstku są na pół centymetra głębokości oraz 3-4 centymetrowe długości ślady. Ból fizyczny nie jest tak wielki jak można byłoby sobie wyobrazić. Przez te cztery dni chodzę cały czas w bandażu, który jest przykryty ubraniami z długimi rękawami, tak aby ciotka ich nie zauważyła.
 A pro po ciotki, przyleciała trzy dni temu, obecnie zajmuje pokój gościnny. Wczoraj oznajmiła mi, że do końca tygodnia się stąd wyprowadzę. Na całe szczęście nie chce sprzedać domku. Niestety jest mały problem ponieważ nie będę już mieszkała w słonecznej tętniącej życiem Hiszpanii, lecz w szarym i ponurym jak teraz moje życie Wielkiej Brytanii, a dokładnie w jej centrum, w Londynie. Na całe szczęście z tego co usłyszałam będziemy mieszkać w piętrowej willi na obrzeżach tego miasta z jej narzeczonym, którego dość często nie ma.
 - Alex - głos cioci rozniósł się po całym domu, który nie był za duży, zwyczajny piętrowy budynek z trzema sypialniami i dwiema łazienkami oraz nie za dużym salonikiem w połączeniem z nowoczesną kuchnią. 
- Tak? - zapytałam wychylając głowę z mojej sypialni.
- Za 30 minut będzie kolacja, ale to nie o to mi chodzi. Powiedz mi jedno, zaczęłaś już się pakować? - zapytała stojąc na najwyższym stopniu dębowych schodów.
- Nie, jeszcze nie - odpowiedziałam niewzruszona.
- Alexis jutro wyjeżdżamy, a ty nie jesteś w ogóle spakowana? - pyta z nie do wierzeniem. 
- W ogóle - potwierdzam wywracając oczami.
- Do jutrzejszego rana masz być spakowana i nie jeśli nie zdążysz to one tutaj zostają, a teraz marsz się pakować! Zrozumiano?
- Tak - powiedziałam poirytowana, a następnie odwróciłam się do niej plecami i zamknęłam drzwi do sypialni.
 Zła na wszystko podeszłam do jednej ze ścian, na której znajdowały się wspomnienia w postaci zdjęć.
 Pamiętam jak razem z przyjaciółmi przyklejałam je, tyle wspaniałych jak i złych wspomnień. No nic to już koniec, czas się pakować. Z pod łóżka wyjęłam kilka walizek, otworzyłam je, a następnie podeszłam do szafy, którą zwinnym ruchem otworzyłam. Z półek powyciągałam kupkami ciuchy, które chwilę później znalazły się w walizkach.
 - Skończyłam - wyszeptałam zmęczona siadając na podłogę, głowę oparłam o łóżko, a nogi rozprostowałam.
 Delikatnie przechyliłam głowę spoglądając na zegar wiszący na ścianie sprawdzając, która jest godzina.
- Kurwa - mruknęłam zauważając, że zaraz wybije 4:30.
 Zmęczona zgasiłam światło, a następnie rozebrałam się do bielizny po czym ułożyłam się na łóżku pod ciepłą pościelą. Nawet nie mając siły rozmyślać odpłynęłam do krainy morfeusza.

 Brynnnnn! Brynnnnnnn!
 Z błogiego stanu jakim jest sen obudził mnie budzik w telefonie, który ustawiłam wczorajszego wieczora. Nie otwierając oczu ręką odnalazłam ten cholerny aparat, aby wyłączyć budzik zanim włączy się drzemka. Nadal mając zamknięte oczy, delikatnie rozciągnęłam się, a następnie wyciągnęłam nogi i położyłam je na zimnych panelach. Wstałam otwierając oczy, odnalazłam wzrokiem uszykowane w nocy ubranie, które miałam dzisiaj założyć. Podchodząc do krzesła zgarnęłam po drodze kosmetyczkę, a później trzymając w ręce jeszcze ubrania ruszyłam do łazienki. Będąc w pomieszczeniu od razu udałam się pod prysznic.

 Wchodząc na płytę lotniska rozejrzałam się w okół w poszukiwaniu mojej ciotki, którą przez drogę zgubiłam. Nie wiedząc co ze sobą zrobić postanowiłam udać się w kierunku wyjścia, przy którym możliwe, że znajdę poszukiwaną mi osobę. Chwilę później zauważyłam mężczyznę, który trzymał kartkę z napisem Alison Thinker & Alexis Shay. 

~*~
Pierwszy! 
Mam nadzieję, że Wam się podoba :) Komentujcie!
Werka :***

wtorek, 22 października 2013

Prolog

Prolog

 - Widziałam ich, całowali się - mówiłam płacząc - Kochałam Go! - wykrzyczałam, robiąc jedną kreskę - A on mnie zostawił, odszedł do niej - szepnęłam cicho czym powtórzyłam czynność - do mojej pseudo przyjaciółki! - wykrzyknęłam jeszcze raz, ale tym razem rzuciłam żyletką w dal.
 Wstałam, spojrzałam w lustro, a następnie rozebrałam się do naga i weszłam pod prysznic. Zimna woda delikatnie koiła moje ciało, w raz z nią spływała krew. Moja krew.

 Ubrana w szeroki z długimi rękawami kremowy sweter, który sięgał mi do połowy ud oraz czystą bieliznę, podciągnęłam zwinnym ruchem lewy rękaw. Patrząc na bandaż, poczułam ból jaki towarzyszył mi kiedy ich ujrzałam. Nie chcąc o tym myśleć zeszłam na dół, a kilka sekund później rozdzwonił się telefon domowy. Zdziwiona, ponieważ nikt nigdy na niego nie dzwonił, podeszłam i podniosłam słuchawkę.
 - Tak? - zapytałam.
- Dzień dobry - przywitał się mężczyzna. - Dodzwoniłem się może do domu państwa Shay?
- Dzień dobry. Tak - odpowiedziałam zmartwiona.
- Tutaj komisarz Nowak, przykro mi, ale Twoi rodzice nie żyją, powiadomiliśmy już siostrę Pani matki, przyleci jak najszybciej. Jeszcze raz przykro mi. Do widzenia.


~*~

Mamy prolog!
Zaraz zajmę się bohaterami :**
Werka

Zwiastun

Hejj!
Witam Was na moim kolejnym blogu!
Na samym początku dodaję zwiastun: http://www.youtube.com/watch?v=ykwcSOURcyw
Już niedługo dodam bohaterów oraz prolog!
Buziaki :***
Werka <3